28 lutego 2014

~6

- Strasznie mi się tu nudzi. Przed chwilą kazali mi zjeść śniadanie. Ohydna owsianka za którą nigdy nie przepadałam. Dosłownie mnie zmusili do zjedzenia 'przynajmniej' połowy. Gdy pielęgniarki odpuściły wmuszanie we mnie drugiej połowy paćki,odwiedziłam łazienkę aby usunąć ten posmak. Wracając do dzisiejszej nocy... Myślałam,że będzie gorzej. Ale nie rzucałam się i nikt nie zwrócił mi uwagi.- rozmawiałam przez telefon z Rebeccą, stukając palcami o okładkę zeszytu. Gdy tylko dowiedziała się, że jestem w szpitalu strasznie się przeraziła. Chciała przyjechać, ale akurat jest u rodziny w Sheffield. Od razu zaprotestowałam. Przecież jest tylko moim psychologiem. Choć czuję jakby była mamą i przyjaciółką w jednym. Tylko, że mamę już mam, a przyjaciółki nie. Kiedyś była Victoria. Ale kontakt się urwał bo wyjechała do Australii. Wszyscy ode mnie uciekli...
- Nawet twoja współlokatorka? Musiałaś być naprawdę cicho.- opowiedziała ciepłym głosem.
- Wątpię aby to zrobiła. Jest w śpiączce.- przeniosłam wzrok na blondynkę. Leżała tak samo jak wczoraj. Była cała blada. Aparatura przy jej łóżku cicho pikała. Jakby to miał być koniec. Wieczny sen... Aż ciarki mnie przeszły.
- Och...- wyczułam zakłopotanie. SEN. Zwykłe słowo, a w moim przypadku brzmi jak najgorsze przekleństwo, klątwa.-Na pewno mam nie przyjeżdżać? Przecież ty tam się wynudzisz.- szybko powróciła do tematu, który drąży od kiedy do mnie zadzwoniła.
- Dam sobie radę. Jeszcze jedna noc. I tata ma jutro przyjechać, czyli tylko dziś jest taki dzień. A w domu i tak siedzę sama, bo on ciągle pracuje. Zmieniłam tylko otoczenie.- próbowałam wykrzesać odrobinę pozytywnych emocji, aby się mną nie zamartwiała.
- No nie wiem...- wahała się.
- Oj wiesz.- zaśmiałam się słabo.
- Niech ci będzie. Ale wiedz, że jeszcze do ciebie zadzwonię.- powiedziała poważnie.
- No wieeem.- przeciągnęłam.
- I masz odebrać! - zaśmiała się.
- Odbiorę. Nie martw się, proszę.- odparłam cicho.
- To jest nie możliwe.- zaśmiała się.- Muszę kończyć Ally.- tylko ona mogła się tak do mnie zwracać.
- Jasne. Pa.- odpowiedziałam szybko.
- Pa.- i usłyszałam dźwięk oznaczający, że rozmowa się zakończyła. Muszę znaleźć jakieś interesujące zajęcie. Opuściłam stopy na podłogę i skierowałam się do drzwi. Delikatnie je uchyliłam, rozglądając się czy na korytarzu jest któraś ze znanych mi pielęgniarek lub dr. Rooney. Nikogo nie zauważyłam. Wyszłam na korytarz kierując się w znanym mi już kierunku. W kieszeni dresów miałam kilka monet. Może jest tu jakiś automat. Potrzebuję cukru. Otworzyłam ciężkie drzwi prowadzące na klatkę schodową i zwinnie zeszłam na sam dół. Trafiłam do 'recepcji'. Tam zapytałam się starszej kobiety, pielęgniarki, czy jest tu cel moich poszukiwań.
- W bufecie albo na pierwszym piętrze przy windzie.- odpowiedziała mierząc mnie uważnie wzrokiem.
- Dziękuję. - wyszeptałam i szybkim krokiem podążyłam w kierunku wind. Gdy znalazłam się przy automacie usłyszałam znany mi już głos.
- Nie powinnaś teraz leżeć w łóżku?!- delikatnie się odkręciłam w stronę rudowłosej pielęgniarki. Patrzyła na mnie surowym wzrokiem trzymając w dłoni jakieś dokumenty.
- Zgłodniałam. A poza tym nie chciałam ryzykować odleżyn.- powiedziałam spokojnie wracając do zakupu batonika.
- W takim razie nie powinnaś chodzić na bosaka, bo zamiast odleżyn się przeziębisz. Wracaj do łóżka!- wykrzyknęła oburzona. Zaśmiałam się cicho pod nosem i chwytając twix'a weszłam do windy. Dziewczyna odwróciła się w przeciwnym kierunku i podążyła przed siebie. Zaraz po zatrzymaniu się windy udałam się do mojego 'pokoju'. W nim zastałam bruneta mówiącego do blondynki.
- ...i tutaj przyjechałem. Tęsknię za tobą. Jest co raz gorzej. Nie daję sobie bez ciebie rady. Proszę obudź się, kochanie.- szeptał trzymając dłoń dziewczyny. Teraz zauważyłam na jej ręku bransoletkę z napisem 'Suzie'. Powoli podeszłam do mojego łóżka i na nim usiadłam. Próbowałam nie patrzeć na chłopaka. Chyba nawet nie zauważył, że weszłam. Odszukałam telefon w pościeli i zaczęłam pisać SMSa do taty.



Wyślij. Delikatnie zaczęłam stukać telefon o dłoń. Ciekawe kiedy zadzwoni albo odpisze... Zaczęłam przygryzać wnętrze lewego policzka. Szkoda, że nie powiedziałam mu żeby przywiózł mi słuchawki. Odłożyłam komórkę na stolik i sięgnęłam po twix'a. Gdy rozerwałam opakowanie usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. 

Miło. Żadnego 'poradzisz sobie' , 'to miło z jej strony', 'tęsknię'. Nic. 'Zadzwonię wieczorem'. Ciekawe czy nie zapomni. Opadłam na poduszki skopując kołdrę na podłogę. Ukryłam twarz w dłoniach i głośno wypuściłam powietrze.
- Wszystko okej?- usłyszałam. No tak, zapomniałam,że nie jestem sama. Wysiliłam się na sztuczny uśmiech i usiadłam.
- Tak wszystko dobrze. Po prostu kocham kopać kołdrę wyobrażając sobie, że jest osobą której właśnie nienawidzę. - odparłam przesłodzonym głosem po czym opadłam z powrotem na miejsce.
- Zapisz się na boks. Lepiej się sprawdzi.- odparł ze słabym uśmiechem, ale jego głos był pozbawiony pozytywnych uczuć. Ponownie spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Nic. 
- Co ci jest?- zapytał.
- Co?- zdziwiłam się. 
- No dlaczego tu jesteś?- wbił wzrok w bandaż na mojej dłoni. Westchnęłam również spoglądając na opatrunek.
- Nie chciałam się zabić czy coś jak myślisz...- zaczęłam smętnie, ale brunet mi przerwał.
- Skądże po prostu przypadkiem rozcięła ci się dłoń.- zakpił.
- A wiesz,że tak.- uśmiechnęłam się pod nosem.  Siedział na krześle zwrócony ku mnie. Uważnie wpatrywał się w moją twarz. Z jego oczu widać było,że był ironiczny,pewny siebie,ale przygaszony. Tak jak ja. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Nie była to jakaś  'chemia' czy inne romantyczne bzdety. Nie było tu też nienawiści. Patrzyliśmy w swoje 'zwierciadła duszy' i po upływie kilku sekund powstrzymywaliśmy uśmiechy, które próbowały wpełznąć na nasze twarze. Nie dałam rady odwróciłam się tyłem do niego. Leżałam i patrzyłam w okno przygryzając paznokcie z uśmiechem. Jak to możliwe, że ktoś kogo nie znam sprawił, że się szczerze uśmiechnęłam po tylu miesiącach? Powoli znowu mój wzrok powrócił do jego sylwetki.
- Nawet nie wiem jak masz na imię, więc czemu mam ci powiedzieć co sobie zrobiłam? - zapytałam unosząc brew.
- Nate.
- Nate?- powiedziałam z niedowierzaniem.
- Skrót od Nathaniel.- powiedział z kamienną miną. Zakryłam usta, a potem oczy i z powrotem usta, spoglądając na chłopaka. 
- Ale śmieszne. A ty jak masz na imię? - powiedział kąśliwie. 
- Nathalie.- wychrypiałam nadal się uśmiechając.
- Pytam na serio.- przymknął oczy.
- A ja odpowiadam na serio.- odpowiedziałam słodkim głosem. Boże, co się ze mną dzieje?! 
- Nathalie? - odparł z niedowierzaniem. Pokiwałam twierdząco głową. Złapał się za kark, a jego usta powoli zaczynały formować się w uśmiech. Po chwili obydwoje wpadliśmy w niepohamowany śmiech. 

23 lutego 2014

~5

Ostre światło paliło mnie w oczy. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Już próbowałam. Dostałam upomnienie od lekarza.
- Wygląda na to,że to było tylko zasłabnięcie. Odpowiesz teraz na kilka pytań,dobrze?- mężczyzna po czterdziestce trzymał swój kajet gotowy na współpracę. Nie miałam ochoty na nie odpowiadać. Chciałam wrócić już do domu. Mój pobyt w szpitalu przedłużył się już o dwie godziny. Spojrzałam na tatę. Wyglądał na zmęczonego. Pił już piątą kawę dzisiaj. 
- Dobrze?- doktor ponowił pytanie głośniejszym tonem i wpatrywał się we mnie wyczekująco. Zresztą jak wszyscy tutaj, czyli tata, ruda pielęgniarka i jakiś stażysta. 
- Głucha nie jestem.- odburknęłam.- Dobrze.- odparłam siląc się na zirytowanie,ale bardziej wyszedł z tego dziwny pisk.
- Jak się nazywasz?- zapytał ze wzrokiem w swoich notatkach.
- Serio?- spojrzałam na niego unosząc do góry brwi.
- Musimy sprawdzić czy wszystko dobrze z twoją pamięcią.- odpowiedział zaszczycając mnie spojrzeniem jego szarych źrenic.
- Jeśli mają być takie pytania to tylko tracimy czas. Po prostu upadłam,tak?! To nic takiego!
- Nathalie,proszę odpowiedz na pytanie.- odezwał się mój ojciec. Stał oparty o ścianę dłonią przecierając twarz. Czemu mam go słuchać?!
- Nathalie.- wysyczałam krzyżując ręce.
- Uznajmy,że nie słyszałaś podpowiedzi.-wymamrotał do siebie dr. Rooney. 
- Wiem jak się nazywam! Mogę teraz panu przedstawić cały mój życiorys! Nathalie Bell, lat 17. Mieszkam na South Sea Street, Londyn w Anglii! Moi rodzice się rozwiedli! Miałam kota,ale uciekł! Mam na sobie fioletowe majtki! Coś jeszcze?!- wykrzyknęłam mu wszystko w twarz. On za to ze spokojem w oczach czekał czy mam coś jeszcze do powiedzenia, po czym nabazgrał coś na kartce.
- Nie musiałem wiedzieć jaki jest kolor twojej bielizny. Potrzebne było mi tylko imię i nazwisko. Takie procedury.- odparł z kamienną twarzą. Wypuściłam całe powietrze jakie było w płucach. Co się ze mną dzieje? 
- Możemy kontynuować? 
- Tak.- tym razem odpowiedziałam najszybciej jak mogłam.
- Bierzesz narkotyki?
- Nie.- chętnie bym to skomentowała. Ale już nie mam ochoty tu siedzieć. Niech to się skończy.
- Palisz?
- Nie.- zawahałam się. Mam nadzieję,że nikt tego nie zauważył. Nie palę, ale czasem podkradałam tacie papierosy aby poukładać myśli. Wbiłam wzrok w płytki. Szare. Tak jak wszystko tutaj. Albo białe albo szare.
- Pijesz?
- Nie.
- Kiedy ostatnio coś jadłaś? - uniosłam na chwilę wzrok na lekarza. Zamknęłam oczy usiłując przypomnieć sobie. Dzisiaj- nie miałam czasu bo rano zbiłam lustro,a później jechaliśmy do szpitala i nadal tu siedzimy; wczoraj- bałam się wyjść z pokoju po kolejnym koszmarze; przedwczoraj- nie miałam ochoty. To musiało być w czwartek. Tak! Na terapii Rebecca zaproponowała mi pączki. Zjadłam jednego. Ale to chociaż coś.
- Nathalie?
- Hm? A w czwartek.- powiedziałam jak najszybciej. 
- Ten czwartek?- zaczął drążyć temat.
- Tak. W ten czwartek.- odpowiedziałam ze sztuczną uprzejmością.
- Co to było?
- Pączek.- odpowiedziałam wbijając w  niego wzrok. Pisał coś dłuższego. 
- Dobrze. Widzę,że chodzisz na spotkania do Rebecci Evans. - uśmiechnął się pod nosem. Furia znów zaczęła rosnąć. To nie jego sprawa. Niech śmieje mi się w twarz dlatego,że chodzę do psychologa. Zacisnęłam dłonie w pięści przypominając za chwilę o ranie na jednej z nich. 
- Chodziliśmy razem do liceum. Kto by pomyślał,że Becca będzie psychologiem.- no i furia spadła.
- Ekhm.- chrząknęła pielęgniarka patrząc na niego z politowaniem.
- Tak więc, Nathalie, zostaniesz w szpitalu na kilka dni. Około dwóch, trzech. Twój organizm jest zmęczony i musisz być pod opieką.- mówiąc ostatnie zdanie rzucił pogardliwe spojrzenie mojemu ojcu. Zaraz, co?! Mam zostać tutaj?! Nie, nie, nie. Jak ja przeżyję noc. Wezmą mnie do psycholi. 
- Czy to konieczne?- zapytałam słabym głosem.
- Tak.- odparł twardo.
- Ale tata może mną się zająć!- spojrzałam na rodzica. Myślał nad czymś intensywnie.
- Wątpię. Jak powiedziałem musisz być pod opieką. Dobrą opieką. A twój tata, widać że nie zadbał dobrze o twoje zdrowie.- wskazał głową na opatrunek widniejący na prawej dłoni. 
- Tato?- z mojego głosu ciekło zrozpaczenie. Ojciec spojrzał na mnie i na lekarza. 
- Tak będzie lepiej.- odparł.
- Tato!- łza ściekła mi po policzku. Przecież wie o moich snach! Jak może na to pozwolić!
- Dziewczyno, masz siedemnaście lat. Tatuś nie jest ci potrzebny do zaśnięcia.- zaśmiał się stażysta. Zmierzyłam go spojrzeniem pełnym pogardy. Rudowłosa złapała go za ramię i wyprowadziła z sali. Ona wiedziała. Uśmiechnęłam się blado. 
- To tylko dwie noce. Musimy przywrócić twój organizm do normalnego rytmu.- aż dwie noce.- Pójdę znaleźć wolne łóżko. Zaraz wracam.- mężczyzna wyszedł razem z notatkami. 
- Nathalie, dwie noce.- ojciec podszedł bliżej.
- Wiesz, że mogą mnie odesłać do psychiatryka!- wybuchłam. Znowu.
- Po prostu nikomu nie mów snów. Powiedz, że poza domem źle sypiasz.- złapał mnie za ramię patrząc prosto w oczy.
- Ale tato...- wyszeptałam.
- Nie ma żadnych 'ale'! Zostajesz tu!- rozkazał. Popatrzyłam na niego z bólem.
- Już jestem. Piętro 3, pokój 305. Masz jedną współlokatorkę.- razem z doktorem weszła znana mi już pielęgniarka z wózkiem. 
- Siadaj i jedziemy.- odparła z uśmiechem. Spojrzałam na wózek. A potem na nią.
- Ja?
- A kto inny głuptasie.- zaśmiała się. Lekarz przekręcił oczami i wskazał na 'pojazd'. Ostrożnie podeszłam do niego i usiadłam. Dziewczyna wykręciła i wyjechałyśmy na korytarz. 
- Co ci przywieść z domu?- zapytał ojciec gdy znaleźliśmy się w windzie. 
- Zeszyt.- odparłam krótko zanim drzwi się zasunęły. 
 ~*~
Jest już trzecia w nocy, a ja nie mogę zasnąć. Bardziej pasowało by 'boję się'. Więc, jest już trzecia w nocy, a ja boję się zasnąć. Przekręciłam się na drugi bok. Znowu zaczęłam skanować wyposażenie sali. Ściany o odcieniu brudnej bieli komponowały się z szarymi płytkami. Tymi samymi co na dole. Na jednej ze ścian wisiał telewizor. Popsuty. W pomieszczeniu były trzy łóżka, w tym dwa zajęte. To przy oknie przeze mnie, a przy drzwiach przez moją współlokatorkę. Piękna blondynka, mniej więcej w moim wieku. Jest w śpiączce. Jak wjechałam do sali siedział przy niej chłopak o kasztanowych włosach i błękitnych oczach. Trzymał ją za rękę w wpatrywał się w jej twarz. Zapewne jest jej chłopakiem. Po kwadransie pielęgniarki wygnały go bo 'czas odwiedzin się skończył'. Czy one serca nie mają? A do mnie miał wrócić tata. Ale ze względu na czas odwiedzin nie mógł wejść więc przekazał pielęgniarkom zeszyt,piżamę, jakieś inne drobnostki i list. List, w którym napisał,że zobaczymy się dopiero w dzień wypisu bo musi jechać do Bristolu w sprawach biznesowych. To znaczy, że czekają mnie dwa dni w samotności. W szpitalu. Cudownie. Wkopałam się bardziej w pościel i zamknęłam oczy. 
~*~

10.02.14
Sunęłam po lodzie niczym profesjonalistka. Moja krótka biała sukienka unosiła się i opadała po każdym piruecie. Lśniła niczym gwiazdy. Włosy związane w idealnego kucyka opadały na moje plecy.  Jeździłam sama po lodowisku w centrum miasta. Co chwilę wykonywałam skoki i piruety, które zawsze kończyły się powodzeniem. Gdy zaczęłam jechać do tyłu na kogoś wpadłam. To był on. Ubrany w czarny smoking. Uśmiechnął się czarująco i wyciągnął do mnie rękę. Pewnie ją chwyciłam i sunęliśmy razem po obwodzie lodowiska. Zaczęliśmy taniec. W tle leciała romantyczna piosenka. W jego ramionach czułam się bezpieczna. Byliśmy idealnie zgrani. Wiedziałam jaki postawić krok bez zawahania. Obracał mnie, podnosił, podrzucał. Wszystko wychodziło perfekcyjnie. Gdy muzyka dobiegała końca delikatnie mnie uniósł. Rozległy się głośne brawa i gwizdy uznania. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy wbijali w nas wzrok. Nie przypominałam sobie żeby ktoś tu był. Chłopak postawił mnie z powrotem na lód. Złapał za dłoń i zaczął się kłaniać publiczności. Zdezorientowana wzięłam z niego przykład. Ludzie rzucali czerwone róże na lód. Same czerwone róże. Były ich setki. Aplauz jeszcze się nie zakończył.  Zaczęłam się uważniej przyglądać kwiatom. Powoli zaczęła z nich wypływać czerwona ciecz. To była krew. Lód był pokryty ogromną kałużą krwi. Mój towarzysz objął mnie w pasie. Spojrzałam na jego twarz była blada i bez emocji. Widownia zniknęła. Słychać było tętniącą krew. Znów spojrzałam na twarz chłopaka. Jego oczy były czarne. Całe czarne. Tępo wpatrywał się w krew. Serce zaczęło szybciej bić. Chłopak coraz bardziej zaciskał ramiona. Zaczął mnie zgniatać. Aż ujrzałam ciemność...

18 lutego 2014

~4


- Wysunęło mi się z dłoni! Naprawdę!
- Po co zdejmowałaś to cholerne lustro ze ściany?!- przecież nie mogłam powiedzieć tacie, że od tak sobie uderzyłam w lustro. Pomyślałby,że jest ze mną gorzej i na jego życzenie by mnie zamknęli.
- Chciałam je umyć.- wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Pokaleczyłam sobie całą dłoń. Potwornie bolało. Miałam w niej drobne kawałki szkła, które mój ojciec próbował wyciągnąć. Tylko,że on i wszelka medycyna to dwa odległe światy.
- Jedziemy do szpitala.- powiedział bezsilnie.
- Ja nigdzie nie jadę!- chciałam schować się pod kołdrę i nigdy stamtąd nie wyjść.
- Trzeba było nie rozwalać lustra! Do samochodu!- powiedział tym swoim głosem 'nie znoszącym sprzeciwu'. 
- Nie!- usiadłam na podłodze.
- Nathalie nie zachowuj się jak dziecko! Wiesz,że nie umiem ci tego wyjąć.- odparł bezsilnie. - Skarbie, proszę idź do samochodu.- zaczęłam uważnie przyglądać się jego twarzy. Nie miał siły się ze mną kłócić. Czyli wygrałam. Niestety dłoń boli coraz bardziej,a on mi nie pomoże. Szybko wstałam i bez słowa udałam się do czarnego Jeep'a. Ojciec za chwilę do mnie dołączył i po chwili odjechaliśmy z podjazdu. 
- Słuchaj... Cieszę się,że wyraziłaś chęć do sprzątnięcia pokoju,ale na przyszłość powiedz mi kiedy zamierzasz to robić. Chętnie ci pomogę. To nie jest najlepszy pomysł aby w twoim... ekh- zakaszlnął. Och tatusiu boisz się powiedzieć prosto w oczy co mi jest? Myślisz,że się na ciebie rzucę i spowoduję wypadek? Zabawne. Na moich ustach pojawił się cień uśmiechu. Czekałam jak to nazwie...
- No twoim to znaczy podczas twojej...przypadłości?- zerknął na mnie niepewnie. 
- To, że śnią mi się koszmary nie oznacza,że się zabiję.- powiedziałam wpatrując się za okno. Londyn. Od urodzenia tu mieszkam. Jak ja nienawidzę tego miasta. Paryż jest o wiele bardziej interesujący.
- Nie oto mi chodziło.- zaprzeczył po chwili.- Raczej oto,że nie jesz dużo, twoje ciało ma mało witamin i nie udźwigniesz wielu rzeczy.- popatrzyłam na niego jak na idiotę. Teraz będzie mnie na siłę karmił. Jeszcze czego.
- Nie sądzę.- wróciłam do przyglądania się miastu.
- Ale wracając, mam nadzieję,że nie zrobiłaś tego specjalnie. Nie zawsze radzimy sobie w życiu. Ja i mama bardzo cię kochamy. Nie jesteśmy razem, ale to nie zmienia...
- Zamknij się!- brutalnie mu przerwałam. Na wspomnienie matki oczy wypełniły się łzami. Tak długo jej nie widziałam... Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie myślałam o tym,że wbijam bardziej odłamki szkła w rany. Chyba tu nie wytrzymam. Wypuśćcie mnie z tego jebanego auta! Myśli było coraz więcej z sekundy na sekundę. Zagryzałam wargi,aż w końcu pociekły z nich krople krwi. 
- Nathalie uspokój się...- wysyczał ojciec. Co z niego za palant! Sam to spowodował! 
- Jesteśmy na miejscu.-odparł chłodno zatrzaskując drzwi. Powoli rozluźniłam dłonie. Prawa wyglądała gorzej niż wcześniej. Pięknie, po prostu pięknie. Gdy poukładałam wszystkie myśli i byłam pewna,że nikomu nie zrobię krzywdy wyszłam z samochodu. Mężczyzna czekał na mnie przy wejściu dopalając papierosa. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, które zlekceważył. Wrzucając peta do śmietnika ruszył za mną. Weszliśmy na ostry dyżur,skąd po chwili zaprowadzili mnie do sali. 
~*~
- Oj, głęboko weszły. Ale nie martw się, wyciągnę je.- rudowłosa pielęgniarka promiennie się do mnie uśmiechnęła. Za to moja twarz nie wyrażała żadnych pozytywnych uczuć. Chcę jak najszybciej stąd wyjść i pomyśleć co powiedzieć Rebece, która została na pewno poinformowana. Prawdę? A może sprzedać to samo co ojcu? No ale przecież obiecałam jej wszystko mówić. Mogę też trochę nagiąć fakty.
- Ała!
- Przepraszam koteńku,ale to musi trochę teraz poboleć aby później było wszystko dobrze.- czemu mówi do mnie jak do dziecka? Z tego co widzę to jest starsza ode mnie o około 10 lat. Tylko 10 lat.
- Jasne.- chce już stąd iść. Zacisnęłam zęby,gdy dziewczyna znowu otarła rany.
- I po wszystkim.- i firmowy uśmiech. Jak można być tak szczęśliwym w takim miejscu jak szpital?
- Dzięki.- wymamrotałam podtrzymując opatrunek. Rudowłosa spojrzała do mojej karty i jej uśmiech znikł.
- Coś się stało?- zapytałam udając,że nie wiem o co jej chodzi. Znowu przykleiła ten uśmieszek na usta.
- Nie,skądże. Możesz poprosić swojego tatę,proszę? 
- Pewnie.- podniosłam się z taboretu i poszłam w kierunku drzwi. Otwierając je powoli się odkręciłam. Nadal się uśmiecha. Wygląda jak kot z 'Alicji w Krainie Czarów'. 
- Chce z tobą porozmawiać.- opadłam na krzesło obok niego. Szybko przetarł twarz dłonią i ruszył do gabinetu. Gdy był przy drzwiach spojrzał na mnie z zastanowieniem.
- Nie ucieknę.- posłałam mu blady uśmiech. Gdy to zobaczył zauważyłam w jego oczach błysk. Wow. Cieszy się z tego? Gdy zniknął w sali odetchnęłam głęboko. Ciekawe ile im się zejdzie. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Pachniało tu detergentami,było cicho i pusto. Nie zupełnie. Naprzeciwko mnie siedział jakiś zakapturzony koleś. Próbowałam nie patrzeć na niego. Po kilkunastu minutach wydawało mi się,że przygląda mi się. Zaczęłam nerwowo bawić się palcami sprawnej ręki. Za chwilę tata wyszedł od pielęgniarki. Na szczęście. Nie mogłam tu dłużej siedzieć. 
- Chodźmy już.- odparł ojciec,popychając moje plecy w stronę wyjścia. Gdy byliśmy kilka kroków od drzwi odwróciłam głowę. Chciałam zobaczyć tego chłopaka. Ale tego się nie spodziewałam. Moje nogi straciły sprawność i w przeciągu kilku sekund leżałam na zimnych kafelkach.
- Nathalie! Co się dzieje?! Nathalie! Popatrz na mnie! Słyszysz?! Nie zamykaj oczu!- traciłam zdolność słuchu. Wzroku zresztą też. Widziałam tylko rozmytą plamę. 
- Nie śpij!- usłyszałam z oddali. Ale było już za późno. 



Tymtytym! Tym razem rozdział napisany wcześniej pod napływem pomysłu :) 


16 lutego 2014

~3

*muzyka*
9.02.14
Mam odmarznięte nogi i dłonie. Nie mogę nimi ruszyć. Skuliłam się na śniegu. Byłam tylko w wielkim,rozciągniętym T-shircie, który służy mi za piżamę Płatki śniegu majestatycznie spadały z nieba. Wyglądały jak malutkie baletnice. Delikatnie tańczyły ukazując swą doskonałość. Opadały na moją twarz nie zadając ani krzty bólu. Przyglądałam się im zziębnięta. Powoli położyłam się na białym puchu, nie zaprzestając podziwiania 'tancerek'. Niebo zrobiło się różowo-pomarańczowe. Niedługo miało wstać słońce. Kąciki ust uniosły się do góry. Wiedziałam,że za chwilę go zobaczę. Na horyzoncie pojawił się zarys sylwetki. Serce przyspieszyło. Powoli do mnie zmierzał. Płatki śniegu opadały na jego włosy. Wyglądał tak niewinnie. Nie był taki. Nieraz to udowodnił. Gdy był niedaleko wyciągnęłam w jego kierunku dłoń. Widząc to na jego twarzy pojawił się słodki uśmiech. Złapał ją i klęcząc, czule ucałował opuszki palców. Robiąc to patrzył prosto w moje oczy. Posłałam mu zmęczony uśmiech. Nareszcie był obok mnie. Ostrożnie przyciągnął moje ciało do siebie i zamknął w szczelnym uścisku. Wtuliłam się w jego ciepły tors wdychając jego zapach. Delikatnie pocierał ręką moje plecy próbując mnie rozgrzać. ~Przepraszam~ powiedział mocniej mnie przytulając. Otworzyłam szeroko oczy,ale nie poruszyłam się. Pierwszy raz coś do mnie powiedział. Jego głos był cudowny. Taki ciepły i głęboki. Uśmiech wpełzł na moje usta. Uniosłam głowę aby zobaczyć jego oczy. Patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Delikatnie przejechał dłonią po moim policzku. ~Za co?~zapytałam.   ~A jeśli ktoś Cię skrzywdzi, zechcę walczyć.Lecz moje ręce były połamane o jeden raz dużo. Więc użyję głosu, będę cholernie nieprzyjemny. Słowa zawsze zwyciężają, lecz wiem, że i tak przegram. I zaśpiewałbym piosenkę, która byłaby tylko nasza. Lecz wyśpiewałem je wszystkie dla innego serca...~powiedział. Nie zrozumiałam o co mu chodzi. Gdy miałam zapytać poczułam jakby część mnie zniknęła. Chłopak położył mnie na śniegu i odszedł bez słowa. Położyłam dłoń na klatce piersiowej tam gdzie powinno znajdować się serce.Moje przestało bić. Czułam pustkę. Na dłoni miałam krew. Ciecz powoli spływała po bluzce na moje 'baletnice',które zakończyły swój występ. Powieki robiły się cięższe. Ostatni raz spojrzałam na słońce,które zdążyło wstać. A on szedł w jego kierunku. Trzymając w dłoni moje serce. 


Chciało mi się płakać. Nie mogę tego zapomnieć. Czuje jakby naprawdę wyrwał mi serce. Ale ono tam jest. Czuje jak ciężko bije. "Lecz wyśpiewałem je wszystkie dla innego serca". To zdanie wciąż odbija mi się w głowie. Poczułam jak policzki robią się mokre. Wstałam rzucając się do łazienki. W lustrze zobaczyłam straszną kreaturę. Niejaką Nathalie Bell. Oczy podkrążone, usta wyschnięte, cera blada. Patrzyłam prosto w jej oczy. Wyrażały bezradność. Ale nie tylko. Gdy zajrzy się głębiej zobaczysz nienawiść do siebie. Z transu wyrwało mnie radio. Zawsze ustawione je na tryb budzik aby na wszelki wypadek nie zostać w śnie na dłużej. Do moich uszu dotarły znane mi już słowa. "A jeśli ktoś Cię skrzywdzi, zechcę walczyć. Lecz moje ręce były połamane o jeden raz dużo. Więc użyję głosu, będę cholernie nieprzyjemny. Słowa zawsze zwyciężają, lecz wiem, że i tak przegram. I zaśpiewałbym piosenkę, która byłaby tylko nasza. Lecz wyśpiewałem je wszystkie dla innego serca...". Stałam w bezruchu. Nawet nie oddychałam. Moja ręka uniosła się w powietrze i z całej siły uderzyłam nią w lustro.







*Tekst z podkładu.Przetłumaczony.



09 lutego 2014

~2

08.02.2014

Chłód. Tylko go czuję. Otwieram oczy. Jestem na dachu jakiegoś wieżowca. Delikatne podmuchy wiatru otulają skórę moich ramion. Za chwilę pojawia się na nich gęsia skórka. Nie jest ona spowodowana zimnem , które przynosi wiatr. Ktoś oplata ramionami moje ciało zamykając je w szczelnym uścisku. Na szyi poczułam spokojny,ciepły oddech. To był on. Staliśmy tak i obserwowaliśmy wschód słońca nad miastem. Cichym i bez życia. Było idealnie. Czułam się szczęśliwa. Gdy kojący dotyk opuścił moje ciało wyparowały z nim wszystkie pozytywne uczucia. Znowu w moim sercu nastała pustka. Nie chciałam tego. Odwróciłam się. Ujrzałam go. Nie był sam. Przytulał inną dziewczynę. Teraz to ona mogła poczuć jego dotyk. To ona mogła napawać się tym cudownym stanem. To jej myśli skupiły się tylko na jego osobie. Liczyła się ona. Ona. Ja już nie. Odwróciłam głowę w bok. Stałam przy krawędzi budynku. Dopiero teraz zauważyłam jaki był wysoki. Skoczyć? Czy to warto? Dla nieodwzajemnionej miłości? Jeszcze raz spojrzałam  na parę. Nie zauważali mnie. Nie zauważyli by mojego skoku. W takim razie po co to robić? Nie zaboli to go. Ale mnie będzie boleć życie. Życie bez niego. Zamknęłam oczy. Postawiłam krok. Krok w przepaść. Czułam się beztrosko. 


Zamknęłam zeszyt. Nadal siedziałam na łóżku. Czy to się kiedyś skończy? Z dnia na dzień tracę nadzieję. Boję się, że nigdy nie zasnę spokojnie. Moja psychika jest poszarpana. Czuję jakby ktoś pociągał za sznurki mojego życia. Włamał się do mojej duszy i rozwalił wszystko pozostawiając chaos. Z dnia na dzień jest gorzej. Nie mam już siły walczyć. Chcę się poddać. Chcę spaść w przeklętą przepaść, utopić się, zaćpać, spalić jak w każdym ze snów! Ale jestem tchórzem. Nie zrobię tego. Przy życiu trzyma mnie myśl, że jak już to zrobię to się nie skończy. Wieczny sen. Dewiza śmierci. Nie chcę na wieki utknąć w otchłani koszmarów. Dopóki mam resztki racjonalnych myśli jest szansa. Wszyscy to powtarzają. Może nie dosłownie, ale wiem o co im chodzi. 
Pierwsze promienie słońca zaczęły się wkradać do mojego pokoju. Wszystkie mięśnie w moim ciele się napięły. Wschód słońca. Nie mogłam złapać powietrza. Wzrok błąkał się po całym pokoju w poszukiwaniu bruneta. Ręce zaczęły jeszcze bardziej drżeć gdy poczułam na szyi ciepłe powietrze. Sparaliżowana ze strachu nie mogłam się ruszyć z miejsca. Samotna łza spłynęła po lewym policzku. Z moich ust wydał się stłumiony pisk. Pełen bólu. Zamknęłam oczy próbując się uspokoić. Czułam jakby ktoś otarł łzę z mojej twarzy. Nie uniosłam powiek. Bałam się. Wtedy usłyszałam gorzki śmiech. Jego śmiech. Poczułam jak jego dłonie zaciśniają się wokół mojej szyi. 
- Zostaw mnie! Ratunku! - krzyczałam dławiąc się łzami. 
- Nathalie wszystko w porządku?!- usłyszałam głos mojego taty. Otworzyłam oczy. Byłam tylko ja i ojciec. Dotknęłam swojej szyi biorąc głębokie wdechy. Spojrzałam na tatę w jego oczach było przerażenie. Mimo tego podszedł do brzegu łóżka i mnie objął. Wtuliłam się w niego tak jak byłam mała. Dawno już tego nie robiłam.
- Znowu te sny?- nie odpowiedziałam. Wbiłam wzrok za okno. Na wschodzące słońce. Nie myślałam,że będę obawiać się nowego dnia.
- Chcesz iść dzisiaj do panny Evans?- zapytał po chwili. Delikatnie pokiwałam głową. To jest coraz straszniejsze. 
~*~

Wysoka blondynka otworzyła drzwi i uśmiechnęła się na mój widok. Nie odwzajemniłam. Nie mogłam. Moje myśli wciąż krążyły wokół wydarzenia z ranka. 
- Witaj Nathalie. Zapraszam.- powiedziała szerzej otwierając drzwi gabinetu. Weszłam ostrożnym krokiem rozglądając się po pomieszczeniu. Bałam się,że on tu będzie. Opadłam na brązową kanapę jak podczas każdej wizyty. 
- Twój tata powiedział,że obudziłaś się cała zapłakana i byłaś przerażona.Co ci się śniło tym razem? - spojrzała na mnie z pytającym spojrzeniem. Z delikatnym wahaniem podałam jej czerwony notatnik. Na jej twarzy pojawił się dumny uśmiech.
- Jednak się do niego przekonałaś? - nie otrzymała odpowiedzi. Nie miałam siły mówić. 
Zaczęła uważnie przeglądać trzy kartki które zdążyłam do tej pory zapisać. Na ostatniej- dzisiejszym śnie, zatrzymała się dłużej dokładnie ją analizując. Spojrzała na mnie ukradkiem,aby za chwilę jeszcze raz przeczytać stronę.
- Nie chodzi o ten sen.- wyszeptałam wbijając wzrok w splecione palce. Spojrzała na mnie z zastanowieniem.
- To o który?
- Ten który przeżyłam.- wychrypiałam. Nie mogę się rozpłakać. Ale muszę jej go opowiedzieć żeby mi pomogła. Słyszałam jak odłożyła zeszyt  na stolik obok jej fotela. 
- To się stało dziś rano.-nie odrywając wzroku od dłoni zaczęłam mówić.

08 lutego 2014

~1

Wpatrywałam  się w krople deszczu,które obijały się o okno. Przyglądałam się każdej dokładnie. Spływały po szybie,jedna po drugiej,aby ustąpić miejsca następnym,które już spadły z nieba. Lubiłam deszczowe dni. Zawsze mnie uspokajały. Ale teraz...Teraz już tak nie jest. W mojej głowie kłębi się wiele myśli. Jedne sensowne,a inne kompletnie bez znaczenia. Życie jest trudne. MOJE życie jest trudne. Oderwałam wzrok od szyby i skierowałam go na czerwony zeszyt. Zapisywanie snów ma mi pomóc. Tylko jak? Rebeca powiedziała,że mam go traktować jak przyjaciela. Mam traktować cholerny zeszyt jak przyjaciela?! Czy aż tak jest ze mną źle? Wróciłam do przyglądania się kroplom deszczu. Nie mam nikogo. Wszyscy się odwrócili. Ojciec wciąż siedzi w biurze. Nie dziwie się czemu mama go zostawiła. Ale czemu ode mnie też uciekła? Co prawda dzwoni.Co tydzień. Ale ja i tak nie odbieram. Z nikim już nie rozmawiam. Tylko z Rebecą. Prowadzi moją 'terapię'. Nie wiem czy mogę jej naprawdę ufać. Jest miła i wydaje się,że naprawdę chce mi pomóc. Ale może chodzi jej tylko o kasę,którą płaci ojciec za wizyty. Myślę,że nie jest taka. Chcę aby taka nie była. Mój wzrok znowu powędrował do zeszytu. Może to mi pomoże? Warto spróbować. Leniwie zeszłam z parapetu i podeszłam do biurka. Wzięłam do ręki mojego przyszłego 'przyjaciela'. Przygryzając wargę zaczęłam szukać wzrokiem jakiegoś długopisu. Chwytając go w dłoń nie wiedziałam od czego zacząć. Po chwili tępego wpatrywania się w czyste kartki zerwałam się do salonu. Chwyciłam z półki album z zdjęciami i z prędkością światła wróciłam do mojego pokoju. Usiadłam znowu na parapecie z zeszytem,albumem i długopisem. Głęboki oddech i zaczynamy...



Cześć?
Witam
07.02.2014
Mój psycholog kazał mi założyć dziennik snów. Masz być teoretycznie moim przyjacielem. Mogę ci wszystko powiedzieć itp. 
Myślę,że jak na początku każdej przyjaźni trzeba się poznać. 
Więc hej. Jestem Nathalie.Mam 17 lat. Dodaję zdjęcie abyś mnie 'zobaczył'.
To moje ulubione. Było robione pół roku temu.  Zrobiła mi je moja mama. Jest fotografem. Wtedy wszystko było w porządku. Równy miesiąc po zrobieniu tego zdjęcia czyli także powrotu z Francji do Anglii zaczęły mi się śnić  koszmary. 'Koszmary' to chyba złe słowo. Raczej sny. Dziwne sny. W każdym obserwowałam wschód słońca. W każdym był pewien chłopak,którego kochałam. W życiu nigdy go nie poznałam. Tak myślę. W śnie nigdy nie 'zobaczyłam' jego twarzy. Wracając do snów, zawsze mnie ranił. Na początku był przy mnie,czułam się wspaniale. Później odchodził do innej (nie zawsze tej samej dziewczyny). Gdy to robił ja umierałam. Po miesiącu powiedziałam o tym tacie. Stwierdził,że oglądam za dużo telewizji. Mama za to powiedziała,że to z powodu stresu. Miałam szansę dostać się do najlepszej szkoły we Francji. Mogłam zamieszkać z mamą. Teraz pewnie pomagałabym jej przy jakiejś wielkiej sesji. 
Sny się nasilały. Z jednego w tygodniu zrobiły się dwa,trzy. Aż w końcu każdej nocy budziłam się z krzykiem. Tata stwierdził,że to coś poważniejszego niż myślał. Wysłał mnie na nowy rok do psychologa. Niejakiej Rebeci Evans. Kazała mi mówić do siebie po imieniu, choć była w wieku mojej mamy. Na początku nie chciałam jej nic mówić. Nikomu nie chciałam. Znudziło mi się ciągłe powtarzanie co mi jest. Powoli do mnie dotarła. Rozmawiamy. Nie dużo,ale to jednak coś. 
Postaram się jak najlepiej opisywać moje sny. 
p.s przepraszam za charakter pisma : (

Odkładając zeszyt spojrzałam na zegarek. 22;02. Koszmar niedługo się zacznie.



Prolog.

Sesja 5
                                                                                                                                                                                       07.02.2014 r.
Imię: Nathalie
Nazwisko: Bell
Data urodzenia: 13.06.1997 r.
Adres zamieszkania:  111 South Sea Street, Londyn, Anglia
Matka: Jennifer Black
Ojciec:  Harry Bell
Przyjęty/a na terapię: 10.01.2014 r.
Rozpoznanie: Pacjentkę nękają koszmary,z którymi nie umie sobie sama poradzić. Zaczyna żyć snami. W realnym życiu unika kontaktu z ludźmi. Małomówna. Nie umie rozróżnić fikcji od prawdziwego życia. Niechętnie zaczęła opowiadać sny. Zostanie założony tak zwany dziennik snów.

Lekarz prowadzący:
Rebeca Evans