29 kwietnia 2014

~14

Być w powietrzu, coś niesamowitego. Wydaje ci się wtedy, że jesteś, większy, ważniejszy. Jak ty się wtedy czujesz? Bo ja majestatycznie. Odgarnęłam włosy do tyłu i zapadłam się bardziej w siedzenie. Przymknęłam oczy, wyłączając się.
- Idę do toalety. - odparła dyskretnie moja matka. Pokiwałam delikatnie głową nie otwierając oczu. Jednak po chwili uchyliłam jedno z nich, czując czyjąś obecność. Na fotelu obok mnie siedział ten przeklęty brunet. Westchnęłam głośno.
- A było tak spokojnie... - mruknęłam wracając do trzeźwych myśli. Zamrugałam powiekami i wypuściłam powietrze.

Dobrze zrobiłaś.

- A co zrobiłam? - zdziwiłam się. Azrael wbijał we mnie intensywne spojrzenie brązowych tęczówek. Wywoływały  we mnie przerażenie. Mimowolnie moje ciało przeszedł dreszcz. Po chwili roześmiał się i chwycił kosmyk moich włosów przenosząc na niego wzrok. Delikatnie okręcał go palcami. Nasze twarze znalazły się blisko siebie. Coraz trudniej było mi zaczerpnąć powietrza. Tylko, że chyba nie ze strachu... Gwałtownie podniósł na mnie wzrok.

Odcięłaś się od nich. Od problemów.

Wyszeptał i zostawił w spokoju moje włosy.  Spuściłam wzrok w dół. Miał rację. Uciekłam jak tchórz. Objął moją twarz dłońmi tak aby na niego spojrzała.


Możesz teraz udowodnić, że nie jesteś tchórzem.

Popatrzyłam na niego z przerażeniem. Dolna warga zaczęła minimalnie drżeć, ale i tak to zauważył.


Może jednak jesteś.

Odparł kpiąco. Wyrwałam się z jego uścisku i obejrzałam się czy moja matka raczy wrócić. Jak widać nie. Zacisnęłam usta w cienką linię.

- Jak mam ci pokazać, że nim nie jestem? - zapytałam twardo wyglądając za okno. Wiedziałam, że się uśmiecha.

Umrzeć.

Zamknęłam oczy i głęboko oddychałam. Wiedziałam, ale liczyłam, że wymyślił co innego.

- Chyba podziękuję...- odparłam cicho.

Za późno, skarbie.

Odwróciłam się w jego stronę. Na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech. Patrzył za okno. Powoli przeniosłam wzrok na obiekt jego zafascynowania. Skrzydło samolotu. Zmarszczyłam brwi. O co mu chodzi? Nagle wybuchła wielka kula światła, która mnie oślepiła. Zasłoniłam twarz ramieniem. Szybko jednak ją opuściłam. Całe skrzydło płonęło. Zacisnęłam dłonie na siedzeniu. Ogień powoli się przenosił dalej. W tle było słychać komunikat, a potem stewardessy uspokajające pasażerów. Spojrzałam na bruneta. Puścił mi oczko i znowu zniknął. Ześlizgnęłam się na podłogę. Zaczęłam płycej oddychać. Bałam się. Cholernie się bałam! Dym dostał się do środka. Nie było już prawie nic widać. Zaczęłam się nim dławić. Skuliłam się i zacisnęłam powieki. Zaczęłam słyszeć tylko szmery, nie rozróżniałam głosów. Traciłam świadomość.


Czekamy... 

Usłyszałam. Słowo odbijało się w mojej głowie. Raz głośno, raz cicho. Raz łagodnie, raz histerycznie. Raz piskliwie, raz głęboko. Zamknęłam oczy. Nic mnie nie uratuje. Zobaczę czego chciał ode mnie tyle czasu...


Nareszcie...

Wszędzie czarno. Chyba leże na ziemi. Powoli zaczynam widzieć w oddali zarys dwóch postaci. Wyciągam do nich rękę. Rozchylam bardziej powieki. Widzę Azraela. Za nim stoi jakiś siwy facet w czarnym garniturze. Chłopak kucnął przy mnie i posłał dumny uśmiech. Chciał chwycić mnie za dłoń. Było już tak blisko...


- Nathalie! - usłyszałam nawoływanie. To była mama...

Nie zwracaj na nią uwagi.

Rozkazał mi koszmar. Cofnęłam dłoń.


Co ty robisz?! Daj rękę! Pomogę ci!

Mówił zdesperowany.

- Nathalie! - ponownie usłyszałam.
Patrzył na mnie z nadzieją. Chciał mnie dotknąć. Cofnęłam się. Uchylił delikatnie usta ze zdziwienia.
- Chyba podziękuję...- wychrypiałam.
Wzięłam głęboki wdech otwierając oczy. Za jasno. Zakryłam twarz dłońmi. Poczekałam aż mój oddech się ureguluje i dopiero odważyłam się spojrzeć. Jestem w samolocie. On się nie spalił? Koło mnie siedzi przerażona matka i chyba wszyscy obecni tu ludzie obserwują każdy mój ruch. Jedna ze stewardess podała mi plastikowy kubek z wodą. Szybko go chwyciłam i wypiłam na raz.
- Co się stało? - spytałam cicho. Mama mocno mnie przytuliła.
- Kolejny koszmar. - wyszeptała. Sen? Aż tak okłamuje mnie mój umysł? Może to prawda? A może to granice wyobraźni zacierają się z prawdziwym życiem?

____________________________________________________________
FUCK RULES! Stwierdziłam, że to opowiadanie musi mieć krótsze rozdziały bo w każdym jest inne rozumowanie ;c Nie wiem czy to dobrze czy źle... Ale jeśli są krótsze to trzeba je dodawać częściej ;) Oczywiście mam nadzieję, że kilka trafi się dłuższych.Myślę jak zakończyć to opowiadanie(nie bójcie się jeszcze przynajmniej kilkanaście rozdziałów), bo mam dwa pomysły i jeśli wybiorę taki specjalny to można zrobić drugą część opowiadania... Jak teraz myślę to jednak mam 3 pomysły ._. I ten trzeci też można byłoby rozwinąć, ale to już naciągane. Albo i nie! ;o Boże sama nie wiem co mogę zrobić ;-; W takim razie 4 różne sposoby (3 na dwa sposoby) :D Jak oceniacie dzisiejszy rozdział? :3

*taki Alex (Azrael) ^^ *









26 kwietnia 2014

~13

- Ja... Nie wiem jak to określić... - wyszeptałam do słuchawki wracając do pokoju. Zamknęłam szczelnie drzwi i usiadłam na parapecie. 
- Wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko. - oświadczyła. Oblizałam przesuszone usta i cicho westchnęłam. Mówić czy nie?
- Ally? - usłyszałam jej łagodny głos, przypominający o swojej obecności. Gardło stało się strasznie suche. Odkaszlnęłam, ale niewiele to dało.
- Możesz pomyśleć, że zaczynam świrować... - wreszcie się odezwałam. Niepewnie rozejrzałam się po pokoju sprawdzając czy on tu jest. Nie zauważając jego obecności postanowiłam kontynuować.
- Ale chyba... To znaczy na pewno. - język zaczął mi się plątać. - Ehh... Sama już nie wiem. - wychrypiałam tamując kolejne łzy.
- Spokojnie. Nie musisz tego mówić jeśli nie jesteś gotowa... - usłyszałam jej ciepły głos.
- Muszę. Później nie będę mogła. Jadę do Francji do mamy. - po drugiej stronie rozległa się cisza. Chciałam aby wreszcie coś powiedziała, bo od tego milczenia uszy zaczynały mnie boleć.
- Och... Nie martw się, nie będzie tak źle. - zaśmiała się. - Możemy prowadzić terapię na odległość. Wideo-rozmowy, nawet tak jak teraz przez telefon. - kontynuowała. Zmarszczyłam brwi.
- Ale... - zaczęłam.
- Nie bój się! Wszystko będzie dobrze! - przerwała mi. Czy ta kobieta myśli, że dzwonię do niej z tak błahego powodu?! 
- Ty nie rozumiesz... - próbowałam do niej dotrzeć.
- Oczywiście, że rozumiem! Muszę kończyć! Miłej podróży, kochanie. - i to głupie pikanie, oznajmujące koniec rozmowy. Co to za psycholog, który nie daje wypowiedzieć się pacjentowi? Choć może to i lepiej... Nie odeślą mnie przynajmniej do psychiatryka. Ale nadal będę męczyć się z tym... Jak ja mam go nazwać? 
- Nathalie, skończyłaś już?! - usłyszałam matkę. Może jej powiedzieć? Nie. Na razie nie. Poradzę sobie. Zawsze byłam samowystarczalna  więc teraz też będę. Nie kusząc się odkrzykiwać rodzicielce, wstałam odłożyć telefon. Ustawiłam go idealnie równo na starej komodzie stojącej tu od zawsze. Spojrzałam w lustro wiszące nad nią, z myślą czy to nadal ja. Wyglądałam jak jakiś ćpun. Przyjrzałam się dokładniej moim oczom. Kiedyś pełne blasku, teraz jakby więzienie dla duszy. Serce stanęło mi na moment gdy poczułam ciepłą dłoń na ramieniu. Spojrzałam w odbicie. Mama. 
- Skończyłam. - szepnęłam, odwracając się w jej stronę. Z bólem patrzyła w moje oczy. Przyciągnęła mnie do siebie, zamykając w ciepłym,bezpiecznym uścisku. Od razu go odwzajemniłam, przytulając twarz do jej kaszmirowego swetra w odcieniu szarej bieli. Wdychałam jej ulubione perfumy. Te same od pięciu lat. Delikatnie głaskała mnie po plecach, tak jakby bała się,że za moment strącę jej rękę i ucieknę. Będąc małym dzieckiem, wieczorami wtulałam się w nią, a ona głaskała mnie tak jak teraz i nazywała mnie swoją księżniczką. Zawsze ojcowie nazywają tak córki, ale mój był z nami tylko ciałem. Zawsze zdawał się nieobecny. Poczułam jak na moje włosy spadają mokre krople. Podniosłam głowę wpatrując się w twarz kobiety. Ostrożnie podniosłam dłoń i otarłam łzy. 
- Nie płacz, mamusiu. - wyszeptałam ze smutnym uśmiechem. 


~*~

Jak przekroczę te drzwi... Tak naprawdę nic się nie zmieni. Westchnęłam i wróciłam do przeglądania jakiegoś czasopisma. Niewiele mnie interesowały plotki o 'wielkich gwiazdach', ale muszę czymś się zająć. Odprawa zacznie się za kilka minut, a ja nie mogę tu wysiedzieć od pół godziny.Mam wrażenie, że ludzie się na mnie gapią. Staram się odganiać tą myśl, ale wciąż powraca. Przeniosłam wzrok na siedzącą dotychczas obok mnie moją matkę. Teraz stała i rozglądała się po hali. Z cichym westchnieniem opadła z powrotem na krzesło. Wpatrywałam się w nią z zaciekawieniem. 
- Przepraszam. - powiedziała szczerze w moje oczy. Zszokowana obejrzałam się za siebie i utrwalając się w tym, że to było do mnie, odłożyłam gazetę na kolana.
- Za co? - spytałam mrużąc oczy.
- Za twojego ojca, bo ten tchórz nie przyjdzie nawet się pożegnać. - prychnęła zdenerwowana. 
- Nic się nie stało. - odparłam. Blondynka posłała mi mało przekonujący uśmiech. Obydwie powróciłyśmy do poprzednich zajęć. Nie mam pojęcia czemu podniosłam wzrok w stronę stłumionych nawoływań. Słyszałam swoje imię, ale ile osób też je nosi? W tłumie biegł pewien blondyn. Zmarszczyłam brwi. Znam go? Zmierzał w moim kierunku. Nie wiedziałam co zrobić. Wpatrywałam się w niego uporczywie, gdy chłopak nagle wpadł w ramiona niskiej rudowłosej. Odetchnęłam z ulgą i przetarłam twarz dłonią. 
- Hej. - usłyszałam za sobą. Powoli odkręciłam w tamtym kierunku głowę. Nathaniel.
- Co ty tu robisz? - zapytałam z drżącym głosem. On posłał mi delikatny uśmiech i skierował wzrok na moją matkę.
- Dzień dobry. - odparł miło.
- Dzień dobry. - powiedziała patrząc kątem oka na mnie. Wstałam szybko i pociągnęłam chłopaka za sobą.
- To powiesz mi co tu robisz? - wysyczałam. Szatyn zmieszał się.
- Chciałem cię pożegnać. - odpowiedział po chwili. Zmierzyłam go podejrzliwym wzrokiem, który po chwili złagodniał.
- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. - mruknęłam, spuszczając głowę. Usłyszałam jego śmiech.
- Nic nie szkodzi. Naprawdę. - podniósł mój podbródek. Niepewny wzrok skierował się na jego usta. Jego twarz powoli zbliżała się, a ja stałam sparaliżowana. Ostrożnie musnął moje wargi. Nie wiem czemu, ale delikatnie go odepchnęłam. 
- Umm... Przepraszam. - szepnęłam. Było mi głupio, ale nie chciałam tego. 
- Nie, to ja przepraszam. - uśmiechnął się nerwowo. 
~Pasażerowie lotu 812, do Paryża, proszeni są do odprawy przy wejściu numer 23.~
- Chyba muszę się zbierać. - wymamrotałam bawiąc się palcami. 
- Chyba tak. - dopowiedział. Spojrzałam na niego ostatni raz. 
- Żegnaj. - wypowiedzenie tych słów z trudem przeszło mi przez gardło. Sama nie wiedziałam czego od niego oczekuję. Nie zastanawiając się dłużej, szybkim krokiem zmierzyłam do bagaży. 
- Bon voyage. - usłyszałam za sobą. Wypuściłam powietrze i chwyciłam walizkę. 

Jestem z ciebie dumny.

Usłyszałam ten denerwujący głos. Zacisnęłam mocniej dłoń na rączce.
- Zamknij się. - warknęłam napotykając zdziwiony wzrok jakiejś starej baby. Odpłaciłam się jej groźnym spojrzeniem, zaciskając szczękę. Mój melancholijny stan wyparował, a zastąpiła go żądza mordu.

_______________________________________________________________________
Ogłaszam, że teraz będę dodawała rozdziały według grafiku tzn. albo w sobotę albo w niedzielę, bo przez takie nieregularne nie jestem pewna ile ma minąć i posty wychodzą krótsze niż oczekuję ;/ Taką metodę stosuję na moim nowym blogu i jak może zauważyliście rozdziały są o wiele dłuższe niż tutaj. Poza tym jak oceniacie nowy szablon? :) 
A do opowiadania, kogo lubicie, a kogo nie za bardzo? Może macie pomysł na nową postać, albo wątek? Chętnie posłucham poczytam. :3
Do następnego :>

23 kwietnia 2014

~12

Wrzuciłam ostatnie ubrania do obszernej walizki, siadając na dywanie. Odetchnęłam z ulgą. Przez ostatnie cztery godziny spakowałam dobytek swojego siedemnastoletniego życia. Matka nie dawno pojechała do hotelu, a ja mam na nią jutro czekać o ósmej rano przed domem. Azrael nie dawał znaków o swojej obecności. Ale przyrzekam, że kiedyś go zamorduję za to wszystko! O ile to jest wykonalne...
Zegar wskazuje kilka minut po północy. Nareszcie mogę pójść spać. Dlaczego już się tego nie boję? Bo... Sama nie wiem. Mój 'koszmar' nie jest już dla mnie straszny. Od pierwszej rozmowy z brunetem nie obawiam się nocy. To już jest rutyna. Codzienność. W moim życiu. Moje życie to koszmar... Ręce zaczęły powoli drżeć, oddech był coraz cięższy. Skuliłam się, kołysząc w przód i w tył. Co ja zrobiłam?! Zawsze byłam uczciwa! To nie może być prawda! Kolejny pieprzony koszmar! Obudź się, idiotko! Słyszysz?! Wstawaj! Podszczypywałam skórę na ramieniu, dławiąc się łzami. Nie ucieknę od tego. Nigdy.

Stojąc w tłumie ludzi, byłam co chwilę przez nich trącana. Rozejrzałam się dookoła. Tokio. Wokoło masa Azjatów nie zwracająca na mnie większej uwagi, a ja stałam na środku przejścia dla pieszych bez znaku życia. Wzięłam głęboki wdech. Powietrze było zimne i skażone spalinami. Odkaszlnęłam, szukając punktu zaczepienia. Nie znajdując niczego wyjątkowego, ruszyłam przed siebie. Czułam się obserwowana. Odkręciłam się gwałtownie, słysząc przekleństwa pieszych. Zamrugałam kilkakrotnie. Byłam pewna, że będzie za mną szedł. Przygryzając wargę, pociągnęłam się za włosy i wróciłam do dalszej podróży. Czułam się coraz słabiej. Obraz stawał się rozmyty. Schowałam dłonie do kieszeni bluzy idąc dalej. Szłam jeszcze kilka, może kilkanaście minut, gdy zorientowałam się, że wciąż jestem na pasach. Zmrużyłam oczy i spojrzałam w bok. To samo miejsce co na początku. Ponownie się odwróciłam. I dostałam czego chciałam. Stał tam. Gdy zauważył, że go ujrzałam odpalił papierosa. Zaczęłam powoli iść do tyłu. Widząc moją reakcją zaczął zmierzać w moją stronę. Szybko odkręciłam i biegłam przed siebie. Co chwilę spoglądałam do tyłu czy udało mi się go zgubić. Jednak był coraz bliżej choć szedł, a ja nie zmieniałam położenia gnając. Położył mi dłoń na ramieniu. Wydałam z siebie przeraźliwy pisk. Jego dotyk palił jak ogień. Opadłam na kolana nie mając siły. Ból wzmagał na sile. "Nie uciekniesz ode mnie. Będę przy tobie już zawsze." wyszeptał mi do ucha. Zaczęłam dławić się powietrzem. Oczy zaczynały mnie palić wydając wrzące łzy, które parzyły moje policzki. "Chyba, że umrzesz." usłyszałam, opadając na ziemię.

Czyli jest sposób, aby od tego uciec...

~*~

Przez ostatni miesiąc wypłakałam więcej łez niż przez całe życie. Dzisiejszej nocy pobiłam rekord. Nie mogłam nad nimi zapanować. Po prostu ciekły. Teraz zresztą też. 
- Nathalie, jesteś gotowa? - usłyszałam głos matki z dołu. Utarłam twarz dłońmi i chrząkając, aby mój głos zabrzmiał naturalnie.
- Nie!- niestety załamał się w połowie. - Mogę zadzwonić do Rebecci?! - wykrzyknęłam, słysząc kroki na schodach. Ucichły. 
- Pospiesz się. - westchnęła z bólem. Chwyciłam komórkę, ale widząc jej stan przypomniałam sobie o wczorajszym incydencie. 
- Cholera. - warknęłam. Wyszłam na korytarz i wybrałam numer ze stacjonarnego. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty...
- Gabinet Rebecci Evans, słucham. - usłyszałam jej poważny głos. Przełknęłam gulę, która powstała w moim gardle.
- Jest gorzej...- wychrypiałam. Po drugiej stronie było słychać napiętą ciszę.
- Mów, Ally. - powiedziała spięta. 

19 kwietnia 2014

~11

- Czemu? - wymamrotałam gdy do mnie dotarło co właśnie powiedziała. 
- Bo twój ojciec to palant. - prychnęła. 
- Jak widzisz przeżyłam te 10 miesięcy. - odparłam, biorąc głęboki wdech.
- Ale widzę, że to zmierza do apokalipsy! - zakomunikowała. - Twój ojciec jest tego samego zdania. - dodała ciszej.
- Słucham?! - wykrzyknęłam. Zgodził się z jej opinią? Pewnie chce pozbyć się ciężaru.
- Też się zdziwiłam! - odparła podnosząc dłonie. - Ale przecież chciałaś zamieszkać ze mną. - uśmiechnęła się łagodnie. Zmarszczyłam brwi. Chciałam. Ale czy nadal chcę? 

Właśnie? Chcesz? Chcesz zamieszkać z ignorantką, która cię zostawiła?


Miałam ochotę wrzasnąć oznajmiając mu co o nim myślę i o jego uczciwości, ale miał rację. Nie pozwoliła mi wcześniej przyjechać... No Azek, czy jak ci tam, wreszcie mówisz coś sensownego.


Azrael!


Usłyszałam jego zdenerwowany głos. Zaśmiałam się pod nosem. Niech ci będzie...

- Nathalie? - usłyszałam zdziwiony głos matki. No tak geniuszu, brawo, zapomniałaś o jej obecności i śmiejesz się do siebie. To musiało dziwnie wyglądać. Szybko! Powiedz coś!
- Wszystko dobrze? - dopytywała. Tak mamo, tylko gadam z synem szatana, który sobie pomieszkuje w mojej głowie. Po prostu świetnie. 
- Tak. - powiedziałam może za szybko i za głośno. Kobieta mierzyła mnie niepokojącym wzrokiem. Chrząknęłam i posłałam jej szeroki uśmiech.
- Okej... To co? Pomóc ci się pakować? - odparła radośnie.
- Ale ja nie powiedziałam, że z tobą jadę. - zaznaczyłam. 
- Musisz. - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Mój ulubiony.
- Nie, nie muszę. - starałam się nie wybuchnąć. 
- Tak, musisz. - posłała mi sztuczny uśmiech.
- Ale nie chcę! - wykrzyknęłam. 
- To zechciej. - syknęła. Ta kobieta ma stalowe nerwy.
- Nie, dzięki. - ponownie położyłam się na łóżko. Usłyszałam tylko trzask drzwi. Wkurzyła się. Siłą nie mogą mnie stąd wyciągnąć, a tym bardziej wpakować do samolotu. Zamknęłam oczy, przygryzając dolną wargę. 

Pojedziesz?


Usłyszałam szept i poczułam ciepły oddech przy uchu. Podniosłam powieki i zobaczyłam jego leżącego koło mnie. Wbijał we mnie spojrzenie intensywnych brązowych tęczówek.

- Nie wiem. - odparłam po chwili. - A myślisz, że powinnam? - dodałam.

Tak. 


Szybko odpowiedział. Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Przed chwilą mówiłeś, że...

Nie ważne. Lepiej żebyś pojechała. 


Przerwał mi.

- Dla...

Wyjedź. 


Znowu nie dał mi dojść do słowa. Westchnęłam ponownie przygryzając wargę. On, delikatnie przejechał dłonią po moim policzku z pustymi oczami. Przed kilkoma minutami było w nim tyle emocji, a teraz?

- Miałeś mi wszystko powiedzieć...- wyszeptałam. 

Później. 


Odszepnął, zabierając rękę. Ten dziwny moment przerwał dźwięk nowego sms'a. Usiadłam, chwytając komórkę.




Na mojej twarzy pojawił się nie chciany uśmiech. Mam mu odpisać? Tylko co? Miałam nie utrzymywać z nim kontaktu. Jestem beznadziejna.

Nie odpisuj.

- Czemu? - zdziwiłam się. 

Nie odpisuj.

Powtórzył poddenerwowany. Na pewno będzie mi mówił co mam robić. Jeszcze czego. Zaczęłam pisać wiadomość.

Nie rób tego!

- Nie bulwersuj się. - zaśmiałam się.

Pożałujesz!

- Yhm. - mruknęłam niezainteresowana. Wyślij.



Sekundę po wysłaniu ekran zgasł.
- No, co jest? - wycedziłam, stukając telefonem o dłoń. Włącz się. Włącz. Włącz. Radzę ci włącz się. Bateria padła? Dopiero ładowałam... Wyjęłam ją i włożyłam na swoje miejsce. Włącz się.
- Cholera!- rzuciłam nim o ścianę. Z przerażeniem poderwałam się do niego. Pięknie. Cała szybka do wymiany. Westchnęłam. Zaraz... Odkręciłam się w stronę Azraela.
- Czy ty...? - starałam się nie wybuchnąć.

Mówiłem, że pożałujesz.

- Weź znajdź lepszą karę, niż psucie mi komórki! - warknęłam. On tylko przewrócił oczami. 
- Nathalie? - usłyszałam zza drzwi. Odkręciłam się w tamtą stronę.
- Tak?- do pokoju wszedł mój ojciec. 
- Słuchaj, lepiej będzie jeśli pojedziesz... - zaczął.
- Mam taki zamiar. - przerwałam mu.
- Naprawdę? Twoja matka powiedziała...
- Zmieniłam zdanie. - uśmiechnęłam się. On tylko pokiwał głową i spojrzał na mój telefon.
- Coś ty zrobiła?! - wykrzyknął.
- Yyy... No wiesz coraz słabsze robią. Pękł mi w ręku. - jak łatwo przychodzi mi teraz kłamać.
- Tak uważasz? - zapytał z zawahaniem.
- Nie, rozwaliłam go celowo. - popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Co my z tobą zrobimy... - westchnął wychodząc. Ponownie odwróciłam się z zamiarem wygarnięcia brunetowi, ale znowu znikł. Muszę nauczyć się z tym żyć.



_________________________________________________________________________________
 Nie jestem zadowolona z tego rozdziału ;/ Miejmy nadzieję, że następny będzie lepszy...

17 kwietnia 2014

Nowy blog! + niespodzianka :3

Zapraszam na mojego nowego bloga! 

Historia trójki przyjaciół: Alan'a, Jesse'ego i Chanel.
Jeden plan. Jeden cel.
Poznają swoje prawdziwe oblicza.

We were flawless




A druga sprawa to...
Zeszyt snów ma swój zwiastun! 
Został on wykonany przez Emme z creative-trailers.blogspot.com, za co bardzo jej dziękuję ( znowu) :) 
Zapraszam do oglądania...








12 kwietnia 2014

~10

Blondynka odkręciła się w moją stronę z uśmiechem na ustach, który po chwili znikł. Zdjęła powoli okulary przyglądając mi się uważnie.
- Powiesz coś?- prychnęłam zdegustowana,gdy uważnie obserwowała każdy najmniejszy szczegół mojego ciała.
- Gdzie jest twój ojciec?- powiedziała lodowatym głosem.
- Nie ma.- powiedziałam,opierając się o ścianę. Zacisnęła szczękę wchodząc do środka. Odetchnęłam głęboko i zamknęłam drzwi. Kobieta szybkim krokiem weszła do kuchni, rzucając na stół swoją markową torbę. Wyglądała jakby wyszła właśnie z sesji zdjęciowej do Vogue'a. Luźno wiszący czarny płaszcz pod którym kryje się jedwabna koszula w odcieniu beżu włożona w czarną ołówkową spódnicę. Jej włosy, delikatnie podkręcone, idealnie układały się na barkach szarookiej. Wyglądała jak modelka, nie jak fotograf. Sprawnie wyjęła telefon z torebki i wybrała numer. Trzymając komórkę przy uchu wbiła jak zawsze zimny wzrok za okno.
- Gdzie jesteś?- wycedziła przez zęby. Patrzyłam na nią z pełną uwagą. Do niedawna chciałam z nią mieszkać. Ale ona nie poświęcałaby mi więcej uwagi niż mój ojciec. Chciałam się tylko stąd wyrwać.
- Jestem w twoim mieszkaniu więc przyjedź jak najszybciej. Musimy pogadać.- przy ostatnim zdaniu skierowała na mnie wzrok. Wyglądała jakby czymś się martwiła. Może mną. Może moim wyglądem. A może tym, że będzie musiała tu dłużej przebywać. Odkaszlnęła, kładąc telefon na blacie.
- Harry będzie za 20 minut.- powiedziała ponownie skanując moją osobę. Zdjęła płaszcz,który znalazł swoje miejsce obok torby.
- Dlaczego nie powiesz 'twój ojciec'?- zapytałam nie patrząc na nią. Chyba sama nie wiedziała. Dopiero po kilku sekundach, które zdawały się godzinami zabrała głos.
- Bo nie chcę by nim był.- zdziwiona uniosłam głowę.
- Na to chyba za późno.- odparłam udając,że nic to dla mnie nie znaczyło. Ale gdzieś w środku mnie zakuło. W myślach odtworzyła się tak dobrze znana mi scena ich rozstania.

*- Powiedz jak to jest być bezuczuciowym palantem?- powiedziała głosem pełnym bólu i jadu.

  - Tak samo jak wredną suką. Powinnaś wiedzieć.- prychnął zdegustowany. Oboje mieli twarde charaktery. Przyglądałam im się siedząc na schodkach,tak żeby nie mieli szans mnie dojrzeć.
  - Stałam się nią przez ciebie!- wybuchła.
  - Jak zawsze nie możesz przyznać się do winy, tylko zwalasz to na mnie! Jak ja mogłem wziąć z tobą ślub?!- patrzył na nią z wyższością.
  - Bo zrobiłeś mi dziecko! A gdybyś odszedł mój ojciec wywalił by cię z firmy! Liczą się dla ciebie tylko pieniądze!- krzyczała jak najgłośniej.
  - Ktoś tu musi zarabiać! - dorównywał jej głośnością.
  - A ja nie zarabiam?!- wrzasnęła oburzona.
  - Pstrykanie zdjęć nie jest trudne! A tobie i tak to nie wychodzi!- zaśmiał się.
  - Widziałeś kiedyś moje prace?! Nie! Więc lepiej się nie wypowiadaj! - to był jej czuły punkt.
  - Wzrok jest mi jeszcze potrzebny!
  - Aby gapić się na tą sekretarkę?! Jak nią jeździsz na te częste delegacje?!- powiedziała chamsko z uśmiechem na ustach.
  - Jest moją asystentką, więc musi tam być!- spiął się.
  - W nocy też się przydaje, prawda?- powiedziała już normalnym tonem.
  - Zamknij się! Nigdy cię nie zdradziłem! - obruszył się.
  - Ale chciałeś?- bardziej stwierdziła, niż zapytała.
  - A wiesz, że tak? Chciałem odciąć się od tego wszystkiego, ale wiedziałem, że mam rodzinę, a co najważniejsze córkę! 
  - Z którą nie masz kontaktu! Kiedy z nią rozmawiałeś na inny temat niż oceny?!
  - A ty?!
  - Codziennie rano! Jemy śniadanie w domu jak przystało na ludzi, a nie w pracy!
  - Przepraszam,że chodzę do pracy o normalnej porze.- wysyczał sarkastycznie.
  - Mam już tego dosyć! Słyszysz?! Dosyć! Wyjdź z tego domu!- pierwszy raz zobaczyłam jak płacze. Ale tylko chwilowo, była twarda.
  - Ten dom jest mój jak i twój!
  - W takim razie ja wychodzę!- krzyknęła.
  - Nareszcie!
  - Tylko wiedz,że zapłacisz za to! Za te lata ignorowania! Odbiorę ci wszystko!- wykrzyczała otwierając drzwi.
  - Zacznij od tego okropnego obrazu w salonie! - trzask drzwi. Ojciec skierował wzrok w moją stronę. Wiedział,że tu byłam. Skuliłam się i pozwoliłam wypłynąć wszystkim emocjom. *

- Ally...- zaczęła gdy po moim bladym policzku spłynęła samotna łza.
- Nie mów tak do mnie.- powiedziałam twardo. - Po co przyjechałaś?
- Słyszałam, że byłaś w szpitalu.- powiedziała spokojnie. Prychnęłam z fałszywym uśmiechem na ustach, ale nie przerwałam jej. Ona,widząc to kontynuowała.- To nie może się powtórzyć. A twój... Eghm... Tatuś?- zaśmiała się ironicznie.- Nie umie się tobą zająć. Dlatego chcę cię zabrać do Paryża.
- Nie jesteś lepsza.-powiedziałam zaciskając dłonie.
- Od niego każdy jest lepszy.- zaśmiała się gorzko. Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Matką nie jest najlepszą, ale uwielbiam jej charakter. Taki jak mój.
- Dość wysoka samoocena.- wymamrotałam pod nosem.
- Nie grab sobie młoda.- powiedziała odwracając się i otwierając po kolei wszystkie szafki.- Macie tu jakąś kawę?
- Nie pijemy.- odparłam siadając na blacie.
- Kawy?- spytała z rozchylonymi wargami.
- To uzależnia.- westchnęłam.
- On to wymyślił?- kontynuowała z tą samą mimiką twarzy. Ja tylko pokiwałam głową na potwierdzenie.
- Ale pali nadal?
- Oczywiście.- wyszeptałam biorąc do ręki jabłko. Matka tylko zamknęła drzwiczki,poprawiając zbłąkany kosmyk włosów z czoła.
- Sama widzisz o co mi chodziło...- powiedziała pod nosem. Zajęła miejsce przy stole i chwyciła starą gazetę.
- To...czemu masz malinkę na szyi?-spytała przeglądając magazyn. Otworzyłam szeroko oczy.
- Co?- wydukałam. Zaczęłam dotykać dokładnie skóry. Zerwałam się do lustra. Plama wyglądała jakby była dopiero co zrobiona. Zaczęłam analizować kiedy mogłam się podrapać albo coś.
- Nathalie, jeśli to wszystko jest przez jakiegoś chłopaka to...- zaczęła.
- JA NIE MAM CHŁOPAKA! TO NIE JEST MALINKA! TO JAKIEŚ UCZULENIE!- wydarłam się. Kobieta patrzyła na mnie zdziwiona. Bo to przecież uczulenie...
Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk zamykanych drzwi.
- Idź na górę.- powiedziała mama.
- Ale...
- Idź na górę.- powtórzył ojciec, który własnie wszedł do kuchni. Powoli skierowałam się na schody. Gdy weszłam na pierwszy stopień, odwróciłam się w ich stronę. Mierzyli się morderczymi spojrzeniami. I oni się kiedyś kochali?
Siedząc na parapecie patrzyłam w dół. Wiatr delikatnie dotykał mojej skóry i wprawiał w ruch kosmyki włosów, które wypadły z prowizorycznego koka. Niebo przeciął oślepiający błysk. Zapowiada się na burzę. Co dziwne z dołu nie było słychać wrzasków. Może się pozabijali? Przejechałam opuszkami palców po szyi. Pewnie on to zrobił. Tylko w jakim celu?  Pierwsze krople deszczu zaczęły upadać na ziemię. Zero śniegu. Co to za zima? Teoretycznie było zimno, ale nie odczuwałam tak tego. Moje ciało było zimne i puste. Idealnie się komponowało z panującą pogodą. Ciekawe jak to się stało? Kiedy zaczęło być coś nie tak ze mną? A może zawsze byłam inna...

Bo byłaś...


- Znowu ty?- wymamrotałam nie zwracając na niego większej uwagi.


Zapomniałaś,że zawsze jestem przy tobie?


- Nie, ale to nie znaczy, że będę się cieszyć z twojej bezpośredniej obecności.- westchnęłam. Rozległo się grzmienie.


Szkoda... Ale ja zawsze będę wiedział co myślisz o mnie, o wszystkim. Wiesz to?


- To logiczne, jeśli nazywasz siebie moim umysłem.- odpowiedziałam obojętnie. Wiatr zaczął przywierać na sile. Zmarszczyłam brwi. Zaczynała się już większa wichura.

- To też ty?- spytałam prostując się.

A jak myślisz?


- Przecież wiesz.- powiedziałam cicho unosząc kącik ust.


Co nie znaczy, że nie możesz mi odpowiedzieć...


- Myślę, że to ty. Ale to chyba jest niemożliwe. Bo jeśli jesteś tym za kogo się podajesz, nie mógł byś tego zrobić. A jeśli mógłbyś, to... ja też bym mogła.- przeniosłam na niego niepewny wzrok. Uważnie się mi przyglądał pocierając palcem skroń. Uśmiechnął się, a w jego oczach widziałam podziw.

- Co?- zaśmiałam się.

Jesteś bardzo... Inteligentna. Masz swoją wersję. Ale nie jest ona prawidłowa. Wątpię abyś domyśliła się odpowiedniej.


- To mi powiedz.- zmrużyłam oczy. Byłam coraz bardziej pewniejsza siebie. Nie obawiałam się go już. Bo jeśli jest częścią mnie to bałabym się samej siebie. Może jest wytworem mojej zniszczonej wyobraźni, ale to nie znaczy, że nie mogę nad nim zapanować.


Wtedy musiał bym ci wszystko powiedzieć... Nie odbieraj mi satysfakcji z twojej niewiedzy.


Powiedział nawet... słodko? Boże, to jest coraz dziwniejsze. 

- Mamy czas.- zmieniałam pozycję na wygodniejszą.- Powiedz mi wszystko. Zaczynając kim jesteś, jak masz na imię, czy każdy widzi swój 'umysł', czemu akurat ty i takie inne bzdety.- wyliczałam na palcach.

Dociekliwa jesteś...


- A ty tajemniczy. Nienawidzę gdy ktoś jest tajemniczy, więc jeśli mam cię szanować masz mi wszystko powiedzieć.- powiedziałam pewna siebie. Uniósł do góry prawą brew i rozsiadł się w puchatym fotelu.


Tajemniczość to klucz.


- Do?- spytałam cierpliwie.


Do wszystkiego. Najbardziej do zwrócenia na siebie uwagi.


- Niby czemu?


Powiedz szczerze. Czy gdybym na samym początku ci wszystko powiedział, bałabyś się mnie? Myślałabyś o mnie?


- A kiedy był ten początek?- zaciekawiłam się.


Jesteś inna. Mówiłem ci to już.


Zaśmiał się zakładając nogę na nogę.

- Czemu tak sądzisz?- oparłam brodę o dłoń.

Normalna osoba odpowiedziałaby na moje pytania, a nie zadała swoje. 


- To, że cię widzę sprawia, że nie mogę już być normalna.- wyszeptałam prostując się.

Spojrzał na mnie zamyślonym wzrokiem stukając palcami o oparcie siedzenia.
- To opowiesz o sobie?- zapytałam z nadzieją. Odetchnął głęboko wbijając spojrzenie we własną dłoń.

Mówiłem ci, że jestem twoim umysłem. Ale nie tylko. Nazywam się Azrael. Jestem synem Lucyfera.


Siedziałam z szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziałam co powiedzieć, myśleć. Nic. On przyglądał mi się z nikłym uśmiechem. Cała spięta ciężko oddychałam. Siedzę w jednym pokoju z synem diabła? Głośny grzmot.

- O kurwa.- złapałam się za serce. Prawie padłam na zawał. Nie ma co, efekty dźwiękowe w odpowiednim momencie.
- Czyli mam rozumieć, że opętał mnie demon?- moja pewność siebie pękła jak balonik. Kurczowo zaciskałam dłoń jakby miało mi to w czymś pomóc.

Nie jestem demonem. Jestem upadłym aniołem. 


- Bo to wielka różnica. - wysapałam sarkastycznie. Zmierzył mnie oburzonym wzrokiem.


Nie, ale dostojniej brzmi.


Odparł zamyślony. Wstał i zaczął uważnie obserwować mój pokój. Zsunęłam się z parapetu i zamknęłam okno z trzaskiem. Wtedy zwrócił na mnie uwagę. Podciągnęłam rękawy bluzy i oparłam się o ścianę. Brunet wrócił do poprzedniego zajęcia wciskając pięści w kieszenie znoszonej kurtki. 

- To jak mieć szatana za ojca?- powiedziałam zanim pomyślałam. Choć to wiele by nie zmieniło i tak by wiedział. 

Nie jest źle. To tak jakby być synem prezydenta, którego większość ludzi nienawidzi.


Nadal wpatrywał się w ścianę. Były na niej przyczepione zdjęcia. Moje, rodziców, Victorii... Nie zdjęłam ich. W ogóle nie zwracałam uwagi na tą ścianę od czasu powrotu do Londynu. Za bardzo byłam zagubiona we własnym umyśle. 


Czemu dałaś jej odejść?


- Hmm?- zdziwiłam się. Chodzi mu o Victorię?


Tak.


- Nie rób tak. To jest przerażające.- odparłam marszcząc brwi.


Odpowiesz?


- Przecież wiesz.- wyszeptałam.


Wiem, ale ja muszę opowiadać o sobie więc ty też byś mogła.


- Powiedziałeś mi tylko jak masz na imię i kim jest twój ojciec.


I powiem więcej. Tylko mi odpowiedz.


Odkręcił się w moją stronę wbijając we mnie brązowe tęczówki. 

- Nie mogłam jej zatrzymać. Nikogo nie powinno się zatrzymywać. Trzeba iść dalej.- westchnęłam.- Mów dalej.- powiedziałam twardo.

Nie lubisz wyrażać uczuć...


- Mów dalej.- wysyczałam.


Nie mogę ci powiedzieć.Po prostu jestem tu bo ty jesteś potrzebna tam.


- Słucham?- zdziwiłam się.


Dobrze usłyszałaś. Nie mogę ci więcej powiedzieć. Wpadnę później.



Znowu zniknął.  To jest już wkurzające. Opadłam wkurzona na łóżko. Miał mi powiedzieć wszystko. Następnym razem mu wygarnę. 

Drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem. Stała w nich zdenerwowana matka ubrana w płaszczu z torebką w ręku.
- Pakuj się, jedziesz ze mną.- powiedziała biorąc głęboki wdech.

08 kwietnia 2014

~9

Dedykuję ten rozdział March. Dziękuję za twoje komentarze i przepraszam, że taki krótki, ale musiał taki być ;c

Raz. Dwa. Trzy... 

Może ja, może ty... 
Cztery. Pięć. Sześć... 
Nie uda ci się mnie zwieść... 
Siedem. Osiem. Dziewięć. 
Brakuje mi twych zwierzeń...

Moje ciało przeszedł dreszcz, a serce wyrywało się z piersi. Ograniczyłam się do krótkich oddechów. Słyszałam go. A może to wytwór mojej wyobraźni, która zaplanowała wspaniałą zabawę na długie lata? Tylko po co? Abym stąd zniknęła na zawsze? Samobójstwo nie istnieje, to nasz umysł jest mordercą. Ten który jest z nami od pierwszego zaczerpnięcia powietrza. Ten, z którym dzielimy się najskrytszymi tajemnicami. Ten, który decyduje kim jesteśmy. Ten, który przesyła nam uczucia abyśmy pływali w kroplach szczęścia jak i topili się w morzu rozpaczy i goryczy. Perfekcyjny zabójca. 


Myślisz, że panujesz nad sobą? Że nikt nie widzi kim jesteś? Skarbie, przykro mi... 


Nie słyszysz go. To... Po prostu go nie słyszysz, Nathalie! Zamknij oczy i pomyśl o bieli. Biel nie jest groźna. Wszystko co dobre jest białe. 


Tak jak pokój w psychiatryku, nieprawdaż?


- Zamknij się.- wysyczałam, zaciskając dłonie na pościeli. Białej. Poderwałam się z łóżka, zakrywając usta dłońmi aby stłumić krzyk.


Widzisz? Nie dajesz sobie rady... Lepiej już się poddaj. Daleko tak nie zajedziesz.


Ostrożnie skierowałam wzrok w jego stronę. Siedział na parapecie i bawił się piłeczką tenisową, która dotąd leżała w szparze za szafą. 

- Czego ode mnie chcesz?- wyszeptałam.

Nie ładnie kłamać. Przyznaj, że jesteś inna. Zawsze byłaś. Poddaj się. Nikt ci nie pomoże.


- Zadałam ci pytanie.- odparłam ostro.


Jesteś za słaba by żyć. Jesteś jak mrówka. Mała, bezsilna, łatwa do pozbycia się, mrówka.


- Czego ode mnie, kurwa, chcesz?!- wybuchłam.


Chcę cię widzieć martwą. Chcę obserwować jak twoja krew spływa po twoich nadgarstkach. Chcę abyś przestała cierpieć. Skarbie to dla twojego dobra...


- Śmierć? Ona ma mi pomóc?- zakpiłam. Z minuty na minutę stawałam się odważniejsza.


A co jak nie ona? Przestaniesz gnić w tym świecie. Tutaj jest zbyt wiele niebezpieczeństw.


- A tam? Czy tam jest lepiej?- zachrypiałam.


Sama się przekonasz. Tylko zrób tą jedną prostą rzecz. Ona nie jest dla tchórzy, to szczyt odwagi. Zabij się.


- Wiesz co czuję? Nadzieję. To czuję. Nadzieję, że ty,dupku, wyniesiesz się z mojego umysłu!- uderzyłam z całej siły w blat biurka.


Jesteś taka zabawna... Skarbie, ja jestem twoim umysłem.


Zaśmiał się, otwierając okno. Stanął na parapecie przodem w moją stronę.


Do zobaczenia, skarbie.


Pochylił się do tyłu z rozłożonymi rękami i uniesioną głową. Zniknął. Powoli podeszłam do okna wyglądając za nie. Nie ma po nim śladu. Przejechałam opuszkami palców po krawędzi. A jeśli ma rację... Spojrzałam na bandaż znajdujący się na dłoni i cofnęłam ją. Zamykając okno zauważyłam podjeżdżającą pod dom taksówkę. Wysiadła z niej ciemna blondynka w czarnym płaszczu i okularach przeciwsłonecznych. Tylko jej brakowało. Pociągnęłam za zasłony, biorąc wdech.