Zegar wskazuje kilka minut po północy. Nareszcie mogę pójść spać. Dlaczego już się tego nie boję? Bo... Sama nie wiem. Mój 'koszmar' nie jest już dla mnie straszny. Od pierwszej rozmowy z brunetem nie obawiam się nocy. To już jest rutyna. Codzienność. W moim życiu. Moje życie to koszmar... Ręce zaczęły powoli drżeć, oddech był coraz cięższy. Skuliłam się, kołysząc w przód i w tył. Co ja zrobiłam?! Zawsze byłam uczciwa! To nie może być prawda! Kolejny pieprzony koszmar! Obudź się, idiotko! Słyszysz?! Wstawaj! Podszczypywałam skórę na ramieniu, dławiąc się łzami. Nie ucieknę od tego. Nigdy.
Stojąc w tłumie ludzi, byłam co chwilę przez nich trącana. Rozejrzałam się dookoła. Tokio. Wokoło masa Azjatów nie zwracająca na mnie większej uwagi, a ja stałam na środku przejścia dla pieszych bez znaku życia. Wzięłam głęboki wdech. Powietrze było zimne i skażone spalinami. Odkaszlnęłam, szukając punktu zaczepienia. Nie znajdując niczego wyjątkowego, ruszyłam przed siebie. Czułam się obserwowana. Odkręciłam się gwałtownie, słysząc przekleństwa pieszych. Zamrugałam kilkakrotnie. Byłam pewna, że będzie za mną szedł. Przygryzając wargę, pociągnęłam się za włosy i wróciłam do dalszej podróży. Czułam się coraz słabiej. Obraz stawał się rozmyty. Schowałam dłonie do kieszeni bluzy idąc dalej. Szłam jeszcze kilka, może kilkanaście minut, gdy zorientowałam się, że wciąż jestem na pasach. Zmrużyłam oczy i spojrzałam w bok. To samo miejsce co na początku. Ponownie się odwróciłam. I dostałam czego chciałam. Stał tam. Gdy zauważył, że go ujrzałam odpalił papierosa. Zaczęłam powoli iść do tyłu. Widząc moją reakcją zaczął zmierzać w moją stronę. Szybko odkręciłam i biegłam przed siebie. Co chwilę spoglądałam do tyłu czy udało mi się go zgubić. Jednak był coraz bliżej choć szedł, a ja nie zmieniałam położenia gnając. Położył mi dłoń na ramieniu. Wydałam z siebie przeraźliwy pisk. Jego dotyk palił jak ogień. Opadłam na kolana nie mając siły. Ból wzmagał na sile. "Nie uciekniesz ode mnie. Będę przy tobie już zawsze." wyszeptał mi do ucha. Zaczęłam dławić się powietrzem. Oczy zaczynały mnie palić wydając wrzące łzy, które parzyły moje policzki. "Chyba, że umrzesz." usłyszałam, opadając na ziemię.
Czyli jest sposób, aby od tego uciec...
~*~
Przez ostatni miesiąc wypłakałam więcej łez niż przez całe życie. Dzisiejszej nocy pobiłam rekord. Nie mogłam nad nimi zapanować. Po prostu ciekły. Teraz zresztą też.
- Nathalie, jesteś gotowa? - usłyszałam głos matki z dołu. Utarłam twarz dłońmi i chrząkając, aby mój głos zabrzmiał naturalnie.
- Nie!- niestety załamał się w połowie. - Mogę zadzwonić do Rebecci?! - wykrzyknęłam, słysząc kroki na schodach. Ucichły.
- Pospiesz się. - westchnęła z bólem. Chwyciłam komórkę, ale widząc jej stan przypomniałam sobie o wczorajszym incydencie.
- Cholera. - warknęłam. Wyszłam na korytarz i wybrałam numer ze stacjonarnego. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty...
- Gabinet Rebecci Evans, słucham. - usłyszałam jej poważny głos. Przełknęłam gulę, która powstała w moim gardle.
- Jest gorzej...- wychrypiałam. Po drugiej stronie było słychać napiętą ciszę.
- Mów, Ally. - powiedziała spięta.
Kurde! Mam nadzieję, że ona nie będzie się chciała teraz zabić? Na pewno jest jakiś inny sposób!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Już nie mogę się doczekać nexta :**